GRY

sobota, 16 czerwca 2018

Get lost in the pain rozdział II

Dokładnie przykryta satynową pościelą, chroniąc każdy centymetr mojego ciała za wyjątkiem twarzy, przed chłodem, który po cichu skradał się przez uchylone okno, próbowałam zasnąć choć na chwilę. Gdy po dłuższym przekręcaniu się z boku na bok, poczułam jak odchodzę  do krainy snów. gdy nagle po pokoju rozbrzmiał irytujący dźwięk budzika, który swym nieznośnym pobrzmiewaniem zmusił mnie do niezwłocznego wstania z wygodnego łoża. Gdy tylko to uczyniłam w ułamku sekundy wyłączyłam przyczynę mojego podrażnienia. Zmęczonym krokiem wyszłam z pokoju, udając się do łazienki na przeciwko. Od razu po wejściu skierowałam dłoń do umywalki aby przemyć twarz lodowatą wodą. Po tym spojrzałam leniwie na moje odbicie w lustrze. Wyglądałam okropnie, delikatnie mówiąc i nie chodziło tu o niesforne włosy, przez które wyglądałam jak zdziczały lew, którego grzywa żyła swoim własnym życiem. To nie było najgorsze, a problem tkwił w twarzy. Moje zmęczenie po niewyspanej nocy podkreślały podkrążone oczy widoczne z kilometra, a blada cera tylko zaprzeczała wszystkim faktom, które mówiły o tym, że jeszcze nie dołączyłam do grona osób, żyjących na drugim świecie. Na białku oka uwydatniły się na co dzień mało widoczne żyłki, a niektóre popękły zostawiając czerwoną plamę. Wszysko to było zasługą Johna, gdyż to przez niego moja przerażona podświadomość i instynkt przetrwania nie pozwoliły mi zasnąć. Jak na starszego brata przystało, John nie mógłby zaniedbać swoich obowiązków znęcania się nade mną  w postaci straszenia mnie po nocach. Ten dureń w nocy gdy udało mi się zasnąć, zakradł się do mojego pokoju i wykorzystał okazję by mnie nastraszyć. Swą lodowatą ręką złapał mnie za nogę ciągnąc w niezane, a ja myślałam, że doczekałam się dnia, w którym to Samara Morgan przyszła po mnie z zamiarem zaciągnięcia mnie do studni i zrobienia ze mnie jej jeńca. Jakże byłam uradowana, iż to nie przerażająca dziewczyna ze studni, wychodząca z telewizorów, chce mnie porwać, tylko mój braciszek chciał zrobić mi żart. Oczywiście po całym incydencie tylko wybuchł śmiechem, wypominąjc mi tylko jak panikowałam i wrzeszczałam prosząc o litość. Mimo pytań z mojej strony, co mu odwaliło ten tylko spytał, który mamy dzień i wyszedł, zostawiając mnie. Zdezorientowana nie pojomowałam jego słów dopiero gdy się uspokoiłam dotarło do mnie, co miał na myśli. Był dokładnie tydzień przed Halloween i John sobie kiedyś ubzdurał, że fajnie by było gdybyśmy mieli jakąś tradycję z tym związaną, więc wymyślił, iż w tym czasie do wyczekiwanego przez niego święta będzie mnie straszyć na wielorakie sposoby. Przez tą sytuację z Castielem całkowicie zapomniałam o tej jakże miłej tradycji. Najgorsze w niej było, że John nie cofnął się przed niczym, a nawet był w stanie robić mi jakieś psikusy publicznie. Potrząsłam głową, próbując nie myśleć, co jest w stanie zrobić mój brat w tym roku.  Ogarnięta strachem, trzęsąc się cała na myśl Johna, zaczęłam się szykować do szkoły.  Przykucnęłam by otworzyć szafkę przy czym moje stawy wydały głośny, a zarazem przyjemny gruchot, który uwielbiam. Szperałam po szafce, co chwilę coś trącając w poszukiwaniu kropel do oczu, mając nadzieję, że one pomogą zamaskować bezsenną noc. Po dłuższej chwili odnalazłam małą tubkę, na której dumnie widniało "odżywione" oko z rzęsami niczym z reklamy najlepszego tuszu do rzęs, który nawet nakrótsze i najprostsze rzęsy jest w stanie podkręcić i sprawić, iż będą wyglądać jak u lalki, Ze skupieniem starałam się zakropić oczy. Mimo ciągłego mrugania jakoś mi się udało. Po nawilżeniu moich gałek ocznych, udałam się do pokoju aby się ubrać. Zajrzałam za okno aby ocenić, co najlepiej na siebie założyć, ale pochmurne niebo jasno mówiło mi, że dzisiaj słońce nie zagości do naszego miasta, a wszscy mieszkańcy będą zmuszeni zabrać ze sobą parasol jeśli nie chcą zmoknąć w ciągu dzisiejszego dnia. Po chwilowym namyśle zdecydowałam, że najlepszym wyborem na ten dzień będzie ciemnozielony sweter i czarne rurki z przetarciami. Wyciągnęłam aksamitny sweter z szuflady, tak samo jak i spodnie i znów zawędrowałam do łazienki, gdzie dokończyłam zwyczajne, poranne czynności.

                                                                         
Spanikowana szybko otworzyłam drzwi i weszłam do środka szkolnej toalety, wciąż ciężko oddychając. Nagle wszystkie hałasy z korytarza ucichły,  a ja jedyne, co słyszałam to było szybkie bicie mojego serca. Oparta o drzwi łazienki głęboko oddychałam, chcąc się uspokoić. Gdy po kilku chwilach udało mi się otrząsnąć, poprawiłam moją skórzaną torbę na ramieniu i zbliżyłam się do umywalki, chwytając ją po obu stronach i patrząc wprost na swoje odbicie. Kiedy już nie kierował mną strach postanowiłam wyjść, mając nadzieję, że Johna już nie ma na korytarzu i dziś nic mi więcej nie zrobi. W momencie, którym chciałam otworzyć drzwi, aby sprawdzić czy mój brat nadal mnie szuka, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się Castiel i jego prześmiewczy uśmieszek, mówiący "o nie, nigdzie nie idziesz".
-Nie wiedziałem, że lubisz takie miejsca-spojrzał na mnie wodząc wzrokiem od góry do dołu. Właśnie w tej chwili zrozumiałam, że pomyłkowo przez pośpiech musiałam wejść do męskiej toalety.Nie wiedziałam, co odpowiedzieć bo czerwonowłosy zawsze potrafił znaleźć odpowiedzieć by mnie skompromitować.
-Chyba jednak nie jesteś taką grzeczną dziewczynką-gdy to mówił ktoś otworzył drzwi, a ja przez ułamek sekundy myślałam, że już po mnie i John w końcu mnie znalazł. Jakia była ulga, gdy w drzwiach stanął jakiś   chłopak z pierwszej klasy, który zauważając nas wycofał się i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Zapewne przestraszył się Castiela, sama gdybym mogła zwiałambym stąd tak jak on. Znów skierowałam wzrok na mojego rozmówce, choć na razie to tylko on mówił. Kiedy już zauważył mój wzrok puścił moje ramię, które do tej pory trzymał.
-Unikasz kogoś?-nie mam pojęcia skąd to wiedział. Może zauważył moją paniczną reakcje.
-Tak jakby-wymamrotał od niechcenia, a tak na prawdę głupio było mi się przed nim przyznać, że boje się własnego brata.
-Czyżby Johna?-trafnie spytał. Tylko jak to robi, że wszystko wie? Zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy, potwierdzając pytanie, ale na wszelki wypadek przytaknęłam. Kiedy otwierałam już usta by zapytać skąd on to wie, wyprzedził mnie i tylko odpowiedział:
-Mówił mi, o dzisiejszej nocy. Szkoda, że mnie przy tym nie było-zaśmiał się, w ogóle nie zwracając uwagi na moje uczucia w tej sytuacji. Czego się spodziewałam? Sam niekiedy wycinał mi takie numery, bawiąc się przy tym świetnie, ale jednak zabolała mnie jego nieczułość.
-Czasmi żałuję,  że nie mam młodszej siostry-rozmarzony powiedział, pewnie przed oczami mając sadystyczne marzenia, w których to jako starszy brat wyżywa się na młodszym rodzeństwie. Po takiej wizji, w której to John byłby mentorem dla Castiela byłam przekonana, że bogowie umyślnie nie obdarowali państwa Adrewsów kolejnym dzieckiem, a tym bardziej córką.
-Khy khy-odrząknął czerwonowłosy, tym samym wyrywając mnie z zamyśleń. Jednak gdyby to nie wystarczyło, dźwięk szkolnego dzwonka skutecznie mnie ostudził, przypominając, że przecież mam lekcje.
-To ja już chyba pójdę-niepewnie spojrzałam na opierającego się o ścianę chłopaka, który nie wyglądał żeby wybierał się na zajęcia. Castiel tylko w odpowiedzi mruknął na znak, że słyszał, a ja w tej samej chwili wyszłam. Szybkim krokiem udałam się do klasy z daleka zauważając stojących przed salą uczniów, co świadczyło, że na moje szczęście nauczyciel się spóźnia.

                                                   
Siedziałam zniecierpliwiona, co chwilę się wiercąc, próbując jakoś usiąść na dwudziestoletnim krześle, które swoim wyglądem odzwierciedlało swój wiek. Po 10 minutach w końcu przyszedł nauczyciel, otwierając klasę. Jako jedyna weszłam, zajmując przedostatnią ławkę przy oknie.
-Widzę, że reszta się spóźnia-wydukał, zerkając na zegarek. Nie wiem jak inni, ale ja chciałam mieć to już za sobą. Pierwszy raz dostałan karę i przez to muszę zostać godzinę po lekcjach. A wszystko przez Johna. Po niewyspanej nocy przysnęłam na lekcji i to jeszcze na chemii, a nauczycielka, postrach całej szkoły zwana smoczycą, ale także meduzą znana z tego, że nawet wzrokiem potrafi sparalożować najbardziej  niereformowalnych uczniów, oczywiście zauważyła to, więc moja drzemka nie przeszła bez żadnej repremendy. Dobrze, że obyło się bez wizyty u pani dyrektor, choć mało brakowało. Do klasy zaczęli przychodzić moi towarzysze kary, którzy swoim zachowaniem zasłużyli na dodatkową godzinę spędzenia wolnego czasu w liceum. Większość z nich widziałam po raz pierwszy i nie zwrócili niczym szczególnym  mojej uwagi, tylko jeden się wyróżniał i mogłabym przysiąc, że już kiedyś skrzyżowaliśmy swoje drogi. Chłopak o wyjątkowym wyglądzie usiadł przy ścianie, w trzecim rzędzie. Z tej perspektywy mogłam bezkarnie przyglądać  mu się z boku. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę, ale nie tak zadziornie jak Castiel. Nawet nie wiem czemu o nim teraz pomyślalam. Potrząsłam głową żeby pozbyć się czerwonowłosego z myśli i znów powróciłam do wpatrywania się. Na chwilę słodko zmarszczył nos po czym kichnął, a jego śnieżnobiałe włosy z czarnymi końcówkami podskoczyły i spowrotem oklapnęły na czarny płaszcz z wieloma guzikami. Skupiony coś pisał w kieszonkowym notesie. Wyobrażałam sobie, co takiego mógł zrobić żeby tu trafić. Wygladał na osobę raczej nie sprawiającą problemów, ale pozory mogą mylić. Nie oceniaj książki po okładce mówią. Na chwilę się zamyśliłam, a w tym czasie mojemu obiekcie obserwacji spadł długopis. Schylił się do tyłu, zręcznie chwycił przedmiot i wracając do pozycji siedzącej, zauważył  mój natarczywy wzrok. Speszona poczułam rumieńce na twarzy i odwróciłam się, wyglądając za okno. Po kilku chwilach powoli odwracałam się aby spojrzeć, co robi chłopak, ale na drodze mojego wzroku napotkałam jego, który uważnie śledził moje poczynania. Choć chciałam znów powrócić do jakże ciekawych widoków zza okna, nie potrafiłam oderwać wzroku. Siedział bokiem patrząc mi prosto w oczy, a ja patrzyłam w jego oczy o kolorze, a raczej w kolorach zielonego morza i bursztynu. Pierwszy raz widziałam tak niezwykłe oczy. W tym momencie zaczęłam wątpić w wcześniejsze spotkanie białowłosego. Na pewno zapamiętałabym jego wyjątkowe oczy. Wpatrywaliśmy się przez moment aż nauczyciel dał o sobie znać. Zdezorientowana spojrzałam na nauczyciela, chłopak zrobił to samo i usiadł przodem do tablicy.
-Jak widzę wszyscy już są. To dobrze. Więc zacznyjamy już. Czym prędzej tym lepiej-uśmiechnął się i wrócił do roboty papierkowej, którą się zajmował. Wzięłam przykład z niego i wyciągnęłam zadanie domowe z matmy.


Wpatrzona w zegarek wyczekiwałam już ostatnich 3 minut do końca dzisiejszej kary. Niestety, ale w tym tygodniu będę kończyć później o godzinkę. Jakoś to przeżyje. Przynajmniej będę mijać Johna, który nie wie o mojej karze. Jakieś plusy w tej sytuacji są. Może tym razem halloween nie będzie takie złe? Nadzieja matką głupich. Naiwnie mogę tylko pomarzyć, że John odpuści. Wrzuciłam niedbale mój szkicownik do torby. Zaczęłam stukać paznokciami o blat, mając nadzieję, że to przyspieszy czas, ale rezultat wydawał się odwrotny,  a ja miałam tylko wrażenie,  że wskazówki zegara zwolniły, obijając się. Rozejrzałam się po klasie, widząc innych uczniów podzielających moją niecierpliwość. Jedynie białowłosy jakby nie wzruszony nadal pisał coś w notesie.Po dłużących się już ostatnich sekundach, na dźwięk dzwonka zerwałam się z miejsca omal nie przewracając krzesła i zarzuciłam pospiesznie torbę na ramię. Wychodząc wpadłam na jakiegoś niewysokiego ucznia przy tym prawie gupiąc swoją torbę. Poprawiłam ją i pożegnałam nauczyciela zdawkowanym "do widzenia". Chcąc jak najszybciej wyjść ze szkoły, zignorowałam hałasy dobiegające z sali i otworzyłam drzwi wejściowe, przekraczając ich próg. Nie przejmując się nie zmienionym obuwiem wyszłam z terenu szkoły, a swe kroki skierowałam do kawiarni. Wolę spędzić tam czas, niż znaleźć jakąś "niespodziankę" od starszego braciszka...

                                                                           
Zaniepokojona przeglądałam stos książek, zeszytów i przyborów do pisania. Przesuwałam dłońmi po okładkach, nie wierząc, że mogłam go zgubić. Znów przejrzałam wszystko powoli jakbym miała nadzieję, że jednak coś przeoczyłam, ale on magicznie się nie pojawił, a ja poddenerwowana stałam nad stolikiem ze wzrokiem utkwionym w martwym punkcie. Tylko tego mi brakowało. Zrezygnowana stwierdziłam, że stanie i wpatrywanie się nic nie pomoże. Wyprana z sił, usiadłam na krześle, ciężko wzdychając.
-Coś nie tak słonko?- pytanie ze strony mamy dotarło do moich uszu, przerywając mi moje użalanie się nad sobą. Mruknęłam tylko na pytanie, nie mając ochoty odpowiadać.
-Co się stało? Zgubiłaś coś?- chyba dzisiaj wszyscy czytają ze mnie jak z otwartej księgi. Z bólem musiałam pokiwać twierdząco.
-Na pewno się znajdzie, jestem pewna- mama pocieszająco się uśmiechnęła, próbując dodać mi otuchy, ale z marnym skutkiem. W sumie wolałabym, żeby nikt go nie znalazł i żeby otchłań, która zawsze pochłania jedną skarpetkę z pary podczas prania, za sprawą magii, pochłonęła też i mój szkicownik, aby już nigdy nie ujrzał światła dziennego. Niestety, ale chyba otchłań rządzi się swoimi prawami i nie będzie zainteresowana moim szkicownikiem. Zamartwiałam się, co się stanie gdy ktoś będzie miał dostęp do zeszytu, w którym rysowałam i ochoczo dopisywałam swoje codzienne doświadczenia, w ten sposób przelewając swoje rozmyślenia na chropowate kartki szkocownika. Jedyne, co w tej sytuacji mogło mnie uspokoić to gorąca czekolada z piankami, a nawet wiem już gdzie ją wypić. Wyszłam z zaplecza na bar i przyglądałam się rodzicielce, która właśnie wracała od stolika z pustymi filiżankami, po klientach, którzy już wychodzili z kawiarni. Eliza widząc  moje przebiegłe spojrzenie, nie owijając w bawełnę spytała, co od niej chcę.
-No jako, że jesteś najlepszym baristą nie wątpię, że podołasz moim wymaganiom i przygotujesz mi najlepszą gorącą czekoladę jaką piłam w swoim krótkim życiu- pokazałam swój najpiękniejszy uśmiech jaki zdołałam. Mama tylko pokiwała głową w geście rozbawienia.
-No nie wierzę ile jesteś w stanie zrobić dla czekolady-zachichotała pod nosem i zaczęła już przygotowywać napój. No tak nie często się zdarza żebym komukolwiek pokazywała swój szczery uśmiech.
-Wiesz, że cię kocham?-zapytałam retorycznie po czym usiadłam po stronie klientów przy blacie na wysokim, kręconcym się krześle. Zrobiłam kółko na siedzisku, machając przy tym nogami, jak to mniałam w zwyczaju robić. Z opartą głową o dłoń, wpatrywałam się w poczynania mamy, która ze skupieniem robiła czekoladę, upewniając się, że będzie w niej wystarczająco dużo pianek, które swoją drogą były malutkie i urocze.
-Znalazłaś już to, co szukałaś?- dociekliwie dopytywała Eliza, podając mi kubek.
-Nie -odpowiedziałam w tym samym momencie, oplatając dłonie wokół gorącego kubka, który mi podała.
-A co zgubiłaś? -dalej drążyła temat, nie dając za wygraną. Jej ciekawska strona przejęła teraz kontrolę. Przytłaczający wzrok, którym mnie raczyła w końcu zadziałał, a ja już nie potrafiłam go  zignorować.
-Szkicownik -ledwo wyksztusiłam z siebie jakby wymówienie tego słowa sprawi, że szanse na odnalezienie go bezpowrotnie znikną.
-Może źle sprawdziłaś? -spytała tym samym poddając moje umiejętności wątpliwością. Spojrzałam na nią wymownie,  dając do zrozumienia, że nie ma takiej możliwości. Ale jedno było pewne, że było kilka scenariuszy, które mogą się potoczyć, a wiedziałam, że istnieje ten, w którym nie odnajduję zguby. Szczerze chciałam wierzyć, że nie odegram roli, w tej wersji scenariusza i będę mogła zapomnieć, że kiedykolwiek zerknęłam na pierwsze strony manuskryptu, czytając moje kwestie. Jednym rozsądnym wyjściem było jutro udać się do pokoju gospodarzy czy przypadkiem ktoś nie odnalazł mojego zeszytu. Może szczęście mi dopisze i kto wie, może jutro znów szkicownik doda mojej torbie dodatkowy ciężar, sprawiając, że waga torby znów będzie wyższa od wagi plecaków innych moich rówieśników, w których  nie sposób znaleźć nadprogramowych kilogramów, bo kto by ze swojej dobrej woli dokładał sobie ciężarów. Z tą myślą, wzięłam ostatni łyk czekoladowej rozkoszy i wyszłam z kawiarni, machając mamie na pożegnanie.
                                                                        

sobota, 5 maja 2018

Get lost in the love rozdział I

Witam wszystkich to już moje nawet nie jestem w stanie policzyć, które podejście do prowadzenia tego bloga, ale no cóż. Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania.

Rozdział I


Powoli otwierałam powieki, mrużąc je co chwilę. Przetarłam oczy zewnętrzną stroną nadgarstka. Lekko zaspana spojrzałam za szybę. Jasne promienie słońca utrudniały mi podziwianie śnieżnobiałych chmur, układających się w przeróżne, zadziwiające kształty, które uwielbiałam obserwować, rozmyślając do czego są podobne. Ze skupieniem wpatrywałam się w obłoki pary wodnej, tworzące swą sylwetką coś w rodzaju smoka, którego ślepia wbijały się wprost w moją osobę. Wzdrygnęłam się na samą myśl gdy oczami wyobraźni ujrzałam, jak latający gad zieje niszczycielskim ogniem, a celem jego ostrzału jestem ja. Nieprzyjemny deresz przeszedł mi przez kręgosłup. Jak zawsze moja podświadomość, widząc coś nawet z pozoru nieszkodliwego jak chmury, wyobraża sobie najgorsze, mimo usilnych starań. Potrząsałam głową by na pewno pozbyć się obrazu siebie płonącej w czerwonych płomieniach bestii, po czym odwróciłam się patrząc na swą rodzicielkę, która skupiona na drodze nuciła jeden z jej ulubionych utworów z lat 80-tych lecący w radiu przy tym, ruszając rytmicznie głową, przez co jej blond włosy podskakiwały. Przypatrywałam się jej. Eliza jak na swój wiek, nie przekraczający okrągłej czterdziestki, wyglądała na pełną życia, niezależną kobietę, która idzie przez życie z uniesioną głową. Jej ubiór typowej bizneswomen tylko upewniały mnie w moich przekonaniach o niej jako nowoczesnej kobiety. Mama spojrzała na mnie swymi zielonymi oczami jakby wyczuła, że jest przez kogoś obserwowana.
-Wszystko w porządku kochanie?- wypowiedziała to zadanie z wyczuwalną troską, którą okazywała zawsze gdy nadarzyła się okazja, co niejednokrotnie potrafiło wyprowadzić mnie z równowagi.
-Yhym- mruknęłam twierdząco w odpowiedzi, ale chyba za mało wiarygodnie, bo po chwili do moich uszy dotarło kolejne pytanie.
-Na pewno dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. Jesteś jakaś blada -zmarszczyła brwi w geście niepewności. Potem opiekuńczo pogładziła mnie po policzku, odwracając wzrok na drogę. Czekała na odpowiedź, a ciszę zakłócało tylko radio.
-Mamo, nic mi nie jest -rzekłam zgodnie z prawdą, choć trochę kręciło mi się w głowie. ale zignorowałam to. Za każdym razem jak jesteśmy w podróży wypytuje się o moje samopoczucie, co spowodowane jest tym, iż od dziecka choruje na chorobę lokomocyjną. Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale nienawidziłam uczucia litowania się nade mną jak nad małą dziewczynką, która jest bezbronna w tym okrutnym świecie.
-Na szczęście właśnie dojeżdżamy -powiedziała, wskazując ruchem głowy na budynek z czerwonej cegły, na którym dumnie wisiał napis "Coffe Kingdom", zdradzający co znajduje się w środku. Po wyjściu z samochodu wraz z Elizą skierowałam się do tylnych drzwi kawiarni. Rodzicielka brzęcząc swoim pękiem kluczy z mnóstwem zawieszek zbieranych przez kilka dobrych lat, włożyła ten jeden konkretny z breloczkiem kawy do zamka, przekręcając i otwierając wrota do pachnącego różnymi rodzajami kawy wnętrza. Zanim pewnie przekroczyłyśmy próg, mama skierowała dłoń do alarmu, po czym wpisała właściwą konfigurację cyfr, którą zmieniała, co jakiś czas dla bezpieczeństwa jak to mówiła. Eliza zerknęła na mnie przeczesując swe proste włosy, sięgające ramion i szczerze się uśmiechnęła.
-Dziękuję, że zgodziłaś się mi pomóc, naprawdę sama nie dałabym rady -złapała moją rękę, a ja poczułam bijące od jej rąk ciepło, które ogrzewało moje zawsze lodowate dłonie.-Mam nadzieję, że Kate wyzdrowieje w następnym tygodniu.-dodała z widocznym zaniepokojeniem. Zawsze przejmowała się pracownikami kawiarni i traktowała jak członków rodziny, a gdy ktoś źle się poczuł od razu się zamartwiała.
-Nie musisz mi dziękować, już ci mówiłam, że to nic takiego. A co do Kate znasz ją, szybko się wyleczy i będzie jak nowo narodzona.- powiedziawszy to poszłam do szatni się przebrać, w tym czasie moja rozmówczyni poszła zapalić światła. Położyłam bawełnianą torbę na zakupy na krześle i wyciągnęłam z niej fartuch, który stanowił mój uniform. Po zestawieniu płaszcza i zmienieniu obuwia z botków na baleriny, ruszyłam gotowa na sale. Gdy tylko tam doszłam mój wzrok, powędrował na krzesła, które czekały aż je zdejmę. Westchnęłam i od razu wzięłam się do roboty. Kiedy byłam już w połowie w pomieszczeniu rozległ się tupot obcasów.
-A w ogóle jak tam w szkole?- spojrzałam na spokojną twarz mamy. W myślach próbowałam w dużym skrócie przypomnieć ostatnie dwa miesiące w nowej klasie liceum. Przez głowę przewinęły się wspomnienia zwyczajnych lekcji i wiele prac domowych.
-Nic szczególnego.- odparłam wzruszając ramionami dalej, kontynuując ściąganie krzeseł.
-Masz już jakiś przyjaciół?- zapytała uważnie przyglądając się każdemu ruchowi, który wykonałam. Jak na złość na słowo "przyjaciół" widziałam wielką czarną dziurę jakby moja podświadomość ze mnie kpiła.
-Yyy...Przyjaciół...? To za mocne słowo, raczej jeszcze próbuje się...oswoić.- wydukałam po namyśle. Taka była prawda mimo, że dołączyłam do klasy pierwszego dnia roku szkolnego, to nie znając nikogo byłam na przegranej pozycji. Ktoś mógłby pomyśleć, że w liceum większość jest w podobnej sytuacji czyli nowicjusza, ale nie w tej klasie. O dziwo prawie każdy się znał z czasów gimnazjum. Zapewne dlatego, że to małe miasteczko i nie mieli większego wyboru, a ja jako nowa przybyła w tym mieście jeszcze nie do końca się odnalazłam.
-Nie przejmuj się. Jestem pewna, że jeszcze się z kimś zaprzyjaźnisz. To tylko kwestia czasu.- powiedziała dla otuchy, a ja szczerze wątpiłam w jej słowa. Przecież po dwóch miesiącach, kilka uczniów zamieniło ze mną kilka słów z czego gdzieś 80% rozmów z nimi zakończyło się po wymienieniu dwóch zdań. Tylko nieliczni utrzymują ze mną jako taki kontakt, co jest dowodem, iż jestem skazana na porażkę i śmierć towarzyską. Przeciwieństwem tego był mój "kochany" starszy brat, który zawsze był duszą towarzystwa. Przeprowadzka do nowego miasta w niczym mu nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, był zadowolony z takiego obrotu spraw. ,,No bo czym więcej znajomych, tym więcej opcji z kim się upić"- powtarzał rechotając. Tam gdzie się podział od razu był w centrum uwagi, więc gdy tylko poszedł do nowej klasy, zaprzyjaźnił się z kim popadnie no i oczywiście zyskał na popularności w szkole. Czasem mu zazdrościłam tej otwartości i łatwości w poznawaniu innych, ale za to miał trudności z opanowaniem wszystkich emocji.
-No bo na przykład John.-wspomniała o nim jakby czytała mi w myślach.- Doszedł do klasy w drugim roku i spójrz ilu ma już znajomych, ty masz łatwiej jesteś w pierwszej klasie, gdzie dopiero się poznajecie. Dla wszystkich jest to nowe doświadczenie.- powiedziała jakby namyślnie przecząc moim myślą i prawdzie. Wcale nie było łatwiej, choć myślałam, że tak będzie. Po dłuższej ciszy wydukałam.
-Masz rację. To tylko... kwestia czasu.- spojrzałam w jej tęczówki kolorem przypominające wiosenną trawę, aż prawie poczułam zapach świeżo koszonej trawy.
-No to co?- zerknęła na złoty zegarek.-Otwieramy nasze kawowe królestwo.- powiedziała wyniosłym głosem godnym niejednego monarchy, po czym zachichotała idąc w prost do drzwi by za chwilę, otworzyć je i przekręcić wiszącą tabliczkę w oknie drzwi na "otwarte".
******

Znużona oparłam się, kładąc głowę na dłoni. a drugą stukałam paznokciami o blat, wsłuchując się w wydawane przez nie dźwięki. Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, szybko po niego sięgnęłam, przesuwając palcem po ekranie, wybierając zieloną słuchawkę.
-Halo?- zapytałam jak zawsze nawet wtedy, gdy wiedziałam kto dzwoni jak w tej chwili.
-No cześć córeczko. Niestety nie przyjadę, więc nie czekaj na mnie. Ciocia Maggie dzwoniła, że okropnie się czuję. Właśnie do niej jadę. Mogłabyś dziś ty zamknąć kawiarnię?- wyrzuciła z siebie słowa w mgnieniu oka. Chwilowo zdezorientowana analizowałam, co tak właściwie powiedziała.
-Nie jest to problem?- głos mamy wyrwał mnie z namysłu.
-Nie, nie skądże.- zapewniłam ją pospiesznie.
-Dziękuję skarbie. To do jutra.- rzekła po czym na pożegnanie cmoknęła przez telefon. Często żegnała się tym gestem. Kiedy już połączenie zostało zakończone, schowałam komórkę i zabrałam się za zamykanie. Już wcześniej się przebrałam, posprzątałam i tylko czekałam na moją rodzicielkę, ale teraz mogłam na spokojnie zamknąć. Zgasiłam światła i włączyłam alarm. Gdy wyszłam na zewnątrz chłód otulił mnie aż zadygotałam z zimna. Zapięłam guziki mojego granatowego płaszcza, po czym odwróciłam się do drzwi aby je zamknąć. Kiedy już skończyłam usłyszałam szelest, ale nie byłam pewna czy to nie mój wyczerpany umysł płatał mi figle. Lekko wystraszona stałam w miejscu, nasłuchując. Po chwili do moich uszy doszedł szmer czyjś kroków. Serce przyspieszyło, a moje całe ciało oblał zimny pot, zamarłam w bezruchu, bojąc się sprawdzić, co to jest, ale po namyśle zdecydowałam się przełamać i to sprawdzić. Jakie było moje zdziwienie gdy przed oczami, stał powód mojego chwilowego zawału i był nim mały, czarny kot. Powoli zbliżałam się do niego, starając się go nie wystraszyć. Kot stał i wbijał we mnie swój wzrok, gdy niespodziewanie wystraszył się i uciekł. Zdziwiona obserwowałam jak malec ucieka, ale po chwili wyczułam czyjąś obecność. Czy to, co słyszałam to nie był jednak kot? Jeśli nie, to kto lub co to było? Znów pierwotny strach owładnął moim organizmem, a kiedy poczułam czyjąś dużą dłoń na ustach, myślałam, że zemdleję z przerażenia. W tym momencie adrenalina buzująca w mych żyłach nie pomagała. Serce łomotało jak szalone, wywołując tym samym ból przeszywający moją klatkę piersiową. Zaczęłam się szarpać, ale druga dłoń napastnika obejmująca mnie w pasie skutecznie mi to utrudniała. Moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, kreując moją klęskę w walce, a po niej niechybną śmierć. Gdy już nie miałam sił do oczy napłynęły mi słone łzy. Dałam sobie spokój i wtedy napastnik poluzował swój ucisk. Nie wiedziałam, co się dzieje do chwili gdy nie rozległ się śmiech, który aż za dobrze znałam. Zdenerwowana na skraju załamania, spojrzałam na niego, ukrywając zaszklone oczy. W jego ciemnych tęczówkach szalało rozbawienie. Walnęłam chłopaka przede mną z pięści w klatkę, ale to jeszcze bardziej rozbawiło nastolatka. Nie dziwię się. Nigdy nie miałam krzepy, a tym bardziej po szarpaninie moje wszelkie siły ulotniły się. Po kilku chwilach uspokoił się, więc wykorzystałam to, żeby dowiedzieć skąd się tu wziął.
-Co ty tu robisz?- powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że nie usłyszał.
-Właśnie idę do Johna i widziałem cię, no to chciałem się trochę zabawić.- odpowiedział jakby to było oczywiste i przeczesał przydługie włosy, sięgające żuchwy. Nie przejmował się, że teraz za każdym razem będę paranoicznie sprawdzać czy nie ma nikogo w pobliżu. W momencie gdy mu się przyglądałam sięgnął po reklamówkę za koszem. Jeszcze raz popatrzyłam w jego oczy, wiedząc, co zapewne znajduję się w brzęczącej reklamówce.
-Nie pójdę przecież do Johna z pustymi rękoma.-wymamrotał jakby mi czytał w myślach. Często się zastanawiałam czemu mój brat akurat to z tym osobnikiem lubił najbardziej pić. Chyba chłopak uznał rozmowę za skończoną gdyż odwrócił się i zmierzał w kierunku mojego domu. W milczeniu udałam się za nim, wyrównując kroku. Nachylił się do mnie, niebezpieczne zbliżając się do mojego ucha, po czym poczułam wilgotne powietrze wydychane przez niego w trakcie szeptania.
-A tak poza tym takie dziewczynki jak ty powinny uważać, gdybyś nie była siostrą Johna mogło by się to inaczej skończyć.- uśmiechnął się zalotnie, ruszając brwiami w dwuznacznym geście, a ja tylko pomyślałam ,,Castiel ty zboczony sadysto .
******

Po moim powrocie wraz z czerwonowłosym diabłem zaszyłam się w moim pokoju. Już od dobrej godziny siedziałam na łóżku po turecku, próbując skupić się na czytanym tekście, ale odgłosy chichotów skutecznie utrudniały mi to. Nie od dziś wiadomo, iż kobiety mają podzielną uwagę, więc często nie potrafiłam w spokoju przeczytać, przez irytujące oraz rozpraszające dźwięki wokół. Przeczytałam kolejne dwie linijki, ale od razu zorientowałam się, że kompletnie nie wiem, co tak właściwie przeczytałam. Moja irytacja prawie przekraczała moją granicę wytrzymałości, a podświadomość upewniła mnie, że taki sposób czytania na nic się nie zda, dlatego też postanowiłam przerwać tę czynność. Czując nieodpartą chęć zabicia osobników, którzy byli powodami mojej skrajnej irytacji, zdecydowałam się zejść na dół po wodę i tym samym podglądnąć, co wprawia ich w tak wyśmienity humor. Wstałam teatralnie rzucając w kąt koc, który moment temu służył mi swoimi ocieplającymi właściwościami. Gdy położyłam stopy na podłoże poczułam lodowate panele, ale ignorując chłód drażniący delikatne stopy ruszyłam ku drzwiom mojego pokoju. Kiedy je otworzyłam hałasy z dołu zwiększyły się kilkakrotnie, a ja tylko zmarszczyłam brwi z podrażnienia. Zazwyczaj nie denerwuje mnie to do takiego stopnia, ale po incydencie za kawiarnią, słysząc choćby parsknięcie tego rudego idioty brał mnie szlak. Zdeterminowana zaczęłam schodzić po schodach z wymalowanym gniewem na twarzy. Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić rozjuszoną bestię szalejącą we mnie, która z ledwością powstrzymywała się od warknięcia i wykrzyczenia wszystkich pretensji kłębiących się w mojej głowie. Gdy dotarłam do kuchni, znajdującej się trzy metry od salonu, w której ci neandertalczycy biesiadowali z zimną krwią postanowiłam ich zwyczajnie zignorować. Uchyliłam drzwi lodówki, a światło w niej oświetliło ciemną kuchnię, gdyż nawet nie raczyłam zapalić światła. Zgrabnym ruchem zabrałam butelkę z wodą i zamknęłam wrota mojego ulubionego urządzenia w domu. No bo kto mógłby nie kochać czegoś, co jest pełne jedzenia? Postanowiłam, że nie będę pić z gwint, a zrobię to jak "cywilizowani" ludzie, otworzyłam szafkę z szklankami, sięgając po jedną. Niestety nie grzeszyłam wzrostem to też musiałam wspiąć się na palcach aby przynajmniej musnąć szklankę opuszkami palców. Kto zaprojektował te półki? Naprawdę nikt nie pomyślał o niskich osobach, albo o mnie? Wdech i wydech. Nie ma powodów aby się złościć. Może wejdę na blat? Nie, niestety jestem zbyt uparta, więc bardziej się wysiliłam, wyciągając jeszcze mocniej rękę i lekko drgnęłam szklankę, a ta spadła... Do moich rąk. oczywiście.-Brawo-wzdrygnęłam się na dźwięk głosu mojego byłego oprawcy. Odwróciłam się szybko i spojrzałam wprost w jego oczy, które w pół mroku lśniły. Nagle moja złość na nich ulotniła się wraz z moją odwagą, a bestia która tak w środku szalała, skamlając skryła się w kącie. Castiel zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry, zatrzymując się na moich oczach, po czym jego usta wgięły się w uśmieszek, którego nie jeden zboczeniec pozazdrościłby. Dopiero po chwili zorientowałam się o co mu chodzi, a fala gorąca oblała mnie, nie pomijając twarzy, na której zapewne już zdążyły się pojawić dorodne rumieńce. Szybko poprawiłam koszulkę, którą miałam na sobie, naciągając ją aby jak najmniej ukazywała, choć i tak z pewnością widział moją bieliznę. Spuściłam głowę w dół, próbując ukryć zażenowanie.
-Długo tu jesteś?- wydukałam po krótkiej przerwie ledwo słyszalnie. bojąc się odpowiedzi nastolatka. Ten zaczął się zbliżać, a ja instynktownie odsunęłam się do tyłu, natrafiając na blat. Może się wydawać dziwne, ale w głębi podświadomość bałam się Castiela i jego nieprzewidywalnej strony. Jego ręka była coraz bliżej, a ja w głowie błagałam bogów, aby nic mi nie zrobił. Nagle dłonią złapał mnie za brodę tym samym, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Na sam jego dotyk się wzdrygnęłam, a ciało wypełniał strach. Przyglądałam się ostrym rysom twarzy chłopaka, które nie odejmowały mu przystojności, a wręcz przeciwnie. Kiedy nachylił się do mnie , jego oddech podrażniał mnie w szyję, a zapach papierosów bijący od niego drapał w gardle. Lekko uniósł kącik ust i puścił mi oczko, cicho śmiejąc się pod nosem po czym odszedł, zostawiając mnie z silnie łomoczącym sercem.