GRY

sobota, 5 maja 2018

Get lost in the love rozdział I

Witam wszystkich to już moje nawet nie jestem w stanie policzyć, które podejście do prowadzenia tego bloga, ale no cóż. Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania.

Rozdział I


Powoli otwierałam powieki, mrużąc je co chwilę. Przetarłam oczy zewnętrzną stroną nadgarstka. Lekko zaspana spojrzałam za szybę. Jasne promienie słońca utrudniały mi podziwianie śnieżnobiałych chmur, układających się w przeróżne, zadziwiające kształty, które uwielbiałam obserwować, rozmyślając do czego są podobne. Ze skupieniem wpatrywałam się w obłoki pary wodnej, tworzące swą sylwetką coś w rodzaju smoka, którego ślepia wbijały się wprost w moją osobę. Wzdrygnęłam się na samą myśl gdy oczami wyobraźni ujrzałam, jak latający gad zieje niszczycielskim ogniem, a celem jego ostrzału jestem ja. Nieprzyjemny deresz przeszedł mi przez kręgosłup. Jak zawsze moja podświadomość, widząc coś nawet z pozoru nieszkodliwego jak chmury, wyobraża sobie najgorsze, mimo usilnych starań. Potrząsałam głową by na pewno pozbyć się obrazu siebie płonącej w czerwonych płomieniach bestii, po czym odwróciłam się patrząc na swą rodzicielkę, która skupiona na drodze nuciła jeden z jej ulubionych utworów z lat 80-tych lecący w radiu przy tym, ruszając rytmicznie głową, przez co jej blond włosy podskakiwały. Przypatrywałam się jej. Eliza jak na swój wiek, nie przekraczający okrągłej czterdziestki, wyglądała na pełną życia, niezależną kobietę, która idzie przez życie z uniesioną głową. Jej ubiór typowej bizneswomen tylko upewniały mnie w moich przekonaniach o niej jako nowoczesnej kobiety. Mama spojrzała na mnie swymi zielonymi oczami jakby wyczuła, że jest przez kogoś obserwowana.
-Wszystko w porządku kochanie?- wypowiedziała to zadanie z wyczuwalną troską, którą okazywała zawsze gdy nadarzyła się okazja, co niejednokrotnie potrafiło wyprowadzić mnie z równowagi.
-Yhym- mruknęłam twierdząco w odpowiedzi, ale chyba za mało wiarygodnie, bo po chwili do moich uszy dotarło kolejne pytanie.
-Na pewno dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. Jesteś jakaś blada -zmarszczyła brwi w geście niepewności. Potem opiekuńczo pogładziła mnie po policzku, odwracając wzrok na drogę. Czekała na odpowiedź, a ciszę zakłócało tylko radio.
-Mamo, nic mi nie jest -rzekłam zgodnie z prawdą, choć trochę kręciło mi się w głowie. ale zignorowałam to. Za każdym razem jak jesteśmy w podróży wypytuje się o moje samopoczucie, co spowodowane jest tym, iż od dziecka choruje na chorobę lokomocyjną. Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale nienawidziłam uczucia litowania się nade mną jak nad małą dziewczynką, która jest bezbronna w tym okrutnym świecie.
-Na szczęście właśnie dojeżdżamy -powiedziała, wskazując ruchem głowy na budynek z czerwonej cegły, na którym dumnie wisiał napis "Coffe Kingdom", zdradzający co znajduje się w środku. Po wyjściu z samochodu wraz z Elizą skierowałam się do tylnych drzwi kawiarni. Rodzicielka brzęcząc swoim pękiem kluczy z mnóstwem zawieszek zbieranych przez kilka dobrych lat, włożyła ten jeden konkretny z breloczkiem kawy do zamka, przekręcając i otwierając wrota do pachnącego różnymi rodzajami kawy wnętrza. Zanim pewnie przekroczyłyśmy próg, mama skierowała dłoń do alarmu, po czym wpisała właściwą konfigurację cyfr, którą zmieniała, co jakiś czas dla bezpieczeństwa jak to mówiła. Eliza zerknęła na mnie przeczesując swe proste włosy, sięgające ramion i szczerze się uśmiechnęła.
-Dziękuję, że zgodziłaś się mi pomóc, naprawdę sama nie dałabym rady -złapała moją rękę, a ja poczułam bijące od jej rąk ciepło, które ogrzewało moje zawsze lodowate dłonie.-Mam nadzieję, że Kate wyzdrowieje w następnym tygodniu.-dodała z widocznym zaniepokojeniem. Zawsze przejmowała się pracownikami kawiarni i traktowała jak członków rodziny, a gdy ktoś źle się poczuł od razu się zamartwiała.
-Nie musisz mi dziękować, już ci mówiłam, że to nic takiego. A co do Kate znasz ją, szybko się wyleczy i będzie jak nowo narodzona.- powiedziawszy to poszłam do szatni się przebrać, w tym czasie moja rozmówczyni poszła zapalić światła. Położyłam bawełnianą torbę na zakupy na krześle i wyciągnęłam z niej fartuch, który stanowił mój uniform. Po zestawieniu płaszcza i zmienieniu obuwia z botków na baleriny, ruszyłam gotowa na sale. Gdy tylko tam doszłam mój wzrok, powędrował na krzesła, które czekały aż je zdejmę. Westchnęłam i od razu wzięłam się do roboty. Kiedy byłam już w połowie w pomieszczeniu rozległ się tupot obcasów.
-A w ogóle jak tam w szkole?- spojrzałam na spokojną twarz mamy. W myślach próbowałam w dużym skrócie przypomnieć ostatnie dwa miesiące w nowej klasie liceum. Przez głowę przewinęły się wspomnienia zwyczajnych lekcji i wiele prac domowych.
-Nic szczególnego.- odparłam wzruszając ramionami dalej, kontynuując ściąganie krzeseł.
-Masz już jakiś przyjaciół?- zapytała uważnie przyglądając się każdemu ruchowi, który wykonałam. Jak na złość na słowo "przyjaciół" widziałam wielką czarną dziurę jakby moja podświadomość ze mnie kpiła.
-Yyy...Przyjaciół...? To za mocne słowo, raczej jeszcze próbuje się...oswoić.- wydukałam po namyśle. Taka była prawda mimo, że dołączyłam do klasy pierwszego dnia roku szkolnego, to nie znając nikogo byłam na przegranej pozycji. Ktoś mógłby pomyśleć, że w liceum większość jest w podobnej sytuacji czyli nowicjusza, ale nie w tej klasie. O dziwo prawie każdy się znał z czasów gimnazjum. Zapewne dlatego, że to małe miasteczko i nie mieli większego wyboru, a ja jako nowa przybyła w tym mieście jeszcze nie do końca się odnalazłam.
-Nie przejmuj się. Jestem pewna, że jeszcze się z kimś zaprzyjaźnisz. To tylko kwestia czasu.- powiedziała dla otuchy, a ja szczerze wątpiłam w jej słowa. Przecież po dwóch miesiącach, kilka uczniów zamieniło ze mną kilka słów z czego gdzieś 80% rozmów z nimi zakończyło się po wymienieniu dwóch zdań. Tylko nieliczni utrzymują ze mną jako taki kontakt, co jest dowodem, iż jestem skazana na porażkę i śmierć towarzyską. Przeciwieństwem tego był mój "kochany" starszy brat, który zawsze był duszą towarzystwa. Przeprowadzka do nowego miasta w niczym mu nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie, był zadowolony z takiego obrotu spraw. ,,No bo czym więcej znajomych, tym więcej opcji z kim się upić"- powtarzał rechotając. Tam gdzie się podział od razu był w centrum uwagi, więc gdy tylko poszedł do nowej klasy, zaprzyjaźnił się z kim popadnie no i oczywiście zyskał na popularności w szkole. Czasem mu zazdrościłam tej otwartości i łatwości w poznawaniu innych, ale za to miał trudności z opanowaniem wszystkich emocji.
-No bo na przykład John.-wspomniała o nim jakby czytała mi w myślach.- Doszedł do klasy w drugim roku i spójrz ilu ma już znajomych, ty masz łatwiej jesteś w pierwszej klasie, gdzie dopiero się poznajecie. Dla wszystkich jest to nowe doświadczenie.- powiedziała jakby namyślnie przecząc moim myślą i prawdzie. Wcale nie było łatwiej, choć myślałam, że tak będzie. Po dłuższej ciszy wydukałam.
-Masz rację. To tylko... kwestia czasu.- spojrzałam w jej tęczówki kolorem przypominające wiosenną trawę, aż prawie poczułam zapach świeżo koszonej trawy.
-No to co?- zerknęła na złoty zegarek.-Otwieramy nasze kawowe królestwo.- powiedziała wyniosłym głosem godnym niejednego monarchy, po czym zachichotała idąc w prost do drzwi by za chwilę, otworzyć je i przekręcić wiszącą tabliczkę w oknie drzwi na "otwarte".
******

Znużona oparłam się, kładąc głowę na dłoni. a drugą stukałam paznokciami o blat, wsłuchując się w wydawane przez nie dźwięki. Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, szybko po niego sięgnęłam, przesuwając palcem po ekranie, wybierając zieloną słuchawkę.
-Halo?- zapytałam jak zawsze nawet wtedy, gdy wiedziałam kto dzwoni jak w tej chwili.
-No cześć córeczko. Niestety nie przyjadę, więc nie czekaj na mnie. Ciocia Maggie dzwoniła, że okropnie się czuję. Właśnie do niej jadę. Mogłabyś dziś ty zamknąć kawiarnię?- wyrzuciła z siebie słowa w mgnieniu oka. Chwilowo zdezorientowana analizowałam, co tak właściwie powiedziała.
-Nie jest to problem?- głos mamy wyrwał mnie z namysłu.
-Nie, nie skądże.- zapewniłam ją pospiesznie.
-Dziękuję skarbie. To do jutra.- rzekła po czym na pożegnanie cmoknęła przez telefon. Często żegnała się tym gestem. Kiedy już połączenie zostało zakończone, schowałam komórkę i zabrałam się za zamykanie. Już wcześniej się przebrałam, posprzątałam i tylko czekałam na moją rodzicielkę, ale teraz mogłam na spokojnie zamknąć. Zgasiłam światła i włączyłam alarm. Gdy wyszłam na zewnątrz chłód otulił mnie aż zadygotałam z zimna. Zapięłam guziki mojego granatowego płaszcza, po czym odwróciłam się do drzwi aby je zamknąć. Kiedy już skończyłam usłyszałam szelest, ale nie byłam pewna czy to nie mój wyczerpany umysł płatał mi figle. Lekko wystraszona stałam w miejscu, nasłuchując. Po chwili do moich uszy doszedł szmer czyjś kroków. Serce przyspieszyło, a moje całe ciało oblał zimny pot, zamarłam w bezruchu, bojąc się sprawdzić, co to jest, ale po namyśle zdecydowałam się przełamać i to sprawdzić. Jakie było moje zdziwienie gdy przed oczami, stał powód mojego chwilowego zawału i był nim mały, czarny kot. Powoli zbliżałam się do niego, starając się go nie wystraszyć. Kot stał i wbijał we mnie swój wzrok, gdy niespodziewanie wystraszył się i uciekł. Zdziwiona obserwowałam jak malec ucieka, ale po chwili wyczułam czyjąś obecność. Czy to, co słyszałam to nie był jednak kot? Jeśli nie, to kto lub co to było? Znów pierwotny strach owładnął moim organizmem, a kiedy poczułam czyjąś dużą dłoń na ustach, myślałam, że zemdleję z przerażenia. W tym momencie adrenalina buzująca w mych żyłach nie pomagała. Serce łomotało jak szalone, wywołując tym samym ból przeszywający moją klatkę piersiową. Zaczęłam się szarpać, ale druga dłoń napastnika obejmująca mnie w pasie skutecznie mi to utrudniała. Moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, kreując moją klęskę w walce, a po niej niechybną śmierć. Gdy już nie miałam sił do oczy napłynęły mi słone łzy. Dałam sobie spokój i wtedy napastnik poluzował swój ucisk. Nie wiedziałam, co się dzieje do chwili gdy nie rozległ się śmiech, który aż za dobrze znałam. Zdenerwowana na skraju załamania, spojrzałam na niego, ukrywając zaszklone oczy. W jego ciemnych tęczówkach szalało rozbawienie. Walnęłam chłopaka przede mną z pięści w klatkę, ale to jeszcze bardziej rozbawiło nastolatka. Nie dziwię się. Nigdy nie miałam krzepy, a tym bardziej po szarpaninie moje wszelkie siły ulotniły się. Po kilku chwilach uspokoił się, więc wykorzystałam to, żeby dowiedzieć skąd się tu wziął.
-Co ty tu robisz?- powiedziałam to tak cicho, że byłam pewna, że nie usłyszał.
-Właśnie idę do Johna i widziałem cię, no to chciałem się trochę zabawić.- odpowiedział jakby to było oczywiste i przeczesał przydługie włosy, sięgające żuchwy. Nie przejmował się, że teraz za każdym razem będę paranoicznie sprawdzać czy nie ma nikogo w pobliżu. W momencie gdy mu się przyglądałam sięgnął po reklamówkę za koszem. Jeszcze raz popatrzyłam w jego oczy, wiedząc, co zapewne znajduję się w brzęczącej reklamówce.
-Nie pójdę przecież do Johna z pustymi rękoma.-wymamrotał jakby mi czytał w myślach. Często się zastanawiałam czemu mój brat akurat to z tym osobnikiem lubił najbardziej pić. Chyba chłopak uznał rozmowę za skończoną gdyż odwrócił się i zmierzał w kierunku mojego domu. W milczeniu udałam się za nim, wyrównując kroku. Nachylił się do mnie, niebezpieczne zbliżając się do mojego ucha, po czym poczułam wilgotne powietrze wydychane przez niego w trakcie szeptania.
-A tak poza tym takie dziewczynki jak ty powinny uważać, gdybyś nie była siostrą Johna mogło by się to inaczej skończyć.- uśmiechnął się zalotnie, ruszając brwiami w dwuznacznym geście, a ja tylko pomyślałam ,,Castiel ty zboczony sadysto .
******

Po moim powrocie wraz z czerwonowłosym diabłem zaszyłam się w moim pokoju. Już od dobrej godziny siedziałam na łóżku po turecku, próbując skupić się na czytanym tekście, ale odgłosy chichotów skutecznie utrudniały mi to. Nie od dziś wiadomo, iż kobiety mają podzielną uwagę, więc często nie potrafiłam w spokoju przeczytać, przez irytujące oraz rozpraszające dźwięki wokół. Przeczytałam kolejne dwie linijki, ale od razu zorientowałam się, że kompletnie nie wiem, co tak właściwie przeczytałam. Moja irytacja prawie przekraczała moją granicę wytrzymałości, a podświadomość upewniła mnie, że taki sposób czytania na nic się nie zda, dlatego też postanowiłam przerwać tę czynność. Czując nieodpartą chęć zabicia osobników, którzy byli powodami mojej skrajnej irytacji, zdecydowałam się zejść na dół po wodę i tym samym podglądnąć, co wprawia ich w tak wyśmienity humor. Wstałam teatralnie rzucając w kąt koc, który moment temu służył mi swoimi ocieplającymi właściwościami. Gdy położyłam stopy na podłoże poczułam lodowate panele, ale ignorując chłód drażniący delikatne stopy ruszyłam ku drzwiom mojego pokoju. Kiedy je otworzyłam hałasy z dołu zwiększyły się kilkakrotnie, a ja tylko zmarszczyłam brwi z podrażnienia. Zazwyczaj nie denerwuje mnie to do takiego stopnia, ale po incydencie za kawiarnią, słysząc choćby parsknięcie tego rudego idioty brał mnie szlak. Zdeterminowana zaczęłam schodzić po schodach z wymalowanym gniewem na twarzy. Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić rozjuszoną bestię szalejącą we mnie, która z ledwością powstrzymywała się od warknięcia i wykrzyczenia wszystkich pretensji kłębiących się w mojej głowie. Gdy dotarłam do kuchni, znajdującej się trzy metry od salonu, w której ci neandertalczycy biesiadowali z zimną krwią postanowiłam ich zwyczajnie zignorować. Uchyliłam drzwi lodówki, a światło w niej oświetliło ciemną kuchnię, gdyż nawet nie raczyłam zapalić światła. Zgrabnym ruchem zabrałam butelkę z wodą i zamknęłam wrota mojego ulubionego urządzenia w domu. No bo kto mógłby nie kochać czegoś, co jest pełne jedzenia? Postanowiłam, że nie będę pić z gwint, a zrobię to jak "cywilizowani" ludzie, otworzyłam szafkę z szklankami, sięgając po jedną. Niestety nie grzeszyłam wzrostem to też musiałam wspiąć się na palcach aby przynajmniej musnąć szklankę opuszkami palców. Kto zaprojektował te półki? Naprawdę nikt nie pomyślał o niskich osobach, albo o mnie? Wdech i wydech. Nie ma powodów aby się złościć. Może wejdę na blat? Nie, niestety jestem zbyt uparta, więc bardziej się wysiliłam, wyciągając jeszcze mocniej rękę i lekko drgnęłam szklankę, a ta spadła... Do moich rąk. oczywiście.-Brawo-wzdrygnęłam się na dźwięk głosu mojego byłego oprawcy. Odwróciłam się szybko i spojrzałam wprost w jego oczy, które w pół mroku lśniły. Nagle moja złość na nich ulotniła się wraz z moją odwagą, a bestia która tak w środku szalała, skamlając skryła się w kącie. Castiel zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry, zatrzymując się na moich oczach, po czym jego usta wgięły się w uśmieszek, którego nie jeden zboczeniec pozazdrościłby. Dopiero po chwili zorientowałam się o co mu chodzi, a fala gorąca oblała mnie, nie pomijając twarzy, na której zapewne już zdążyły się pojawić dorodne rumieńce. Szybko poprawiłam koszulkę, którą miałam na sobie, naciągając ją aby jak najmniej ukazywała, choć i tak z pewnością widział moją bieliznę. Spuściłam głowę w dół, próbując ukryć zażenowanie.
-Długo tu jesteś?- wydukałam po krótkiej przerwie ledwo słyszalnie. bojąc się odpowiedzi nastolatka. Ten zaczął się zbliżać, a ja instynktownie odsunęłam się do tyłu, natrafiając na blat. Może się wydawać dziwne, ale w głębi podświadomość bałam się Castiela i jego nieprzewidywalnej strony. Jego ręka była coraz bliżej, a ja w głowie błagałam bogów, aby nic mi nie zrobił. Nagle dłonią złapał mnie za brodę tym samym, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Na sam jego dotyk się wzdrygnęłam, a ciało wypełniał strach. Przyglądałam się ostrym rysom twarzy chłopaka, które nie odejmowały mu przystojności, a wręcz przeciwnie. Kiedy nachylił się do mnie , jego oddech podrażniał mnie w szyję, a zapach papierosów bijący od niego drapał w gardle. Lekko uniósł kącik ust i puścił mi oczko, cicho śmiejąc się pod nosem po czym odszedł, zostawiając mnie z silnie łomoczącym sercem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz